Mistrzostwa Europy w Berlinie

Jak trudną konkurencją potrafi być maraton wie tylko ten kto stoczył walkę ze ,,ścianą"! Nie ma bowiem według mnie, większego cierpienia jak kontynuowanie biegu i walka o każdą sekundę mimo ciała ,które z całych sił krzyczy dość! Ściana na Mistrzostwach Europy w Berlinie atakowała z zaskoczenia i była bezlitosna... Do mety dotarło zaledwie 80% zawodników !
Nie ma dla mnie większego zaszczytu jak reprezentowanie swojego kraju na arenie międzynarodowej w koszulce z orzełkiem na piersi. Gdy dowiedziałem się ,że zostanę powołany do reprezentacji na Mistrzostwa Europy w Berlinie byłem przeszczęśliwy! Do Mistrzostw Europy przygotowywałem się w Szklarskiej Porębie gdzie spędziłem około 40 dni. Był to czas ciężkiego treningu, często realizowanego w ciężkich warunkach atmosferycznych. Bieg maratoński na mistrzostwach miał być rozgrywany w godzinach południowych. Starałem się więc adaptować do wysokich temperatur. Od początku wiedziałem ,że to właśnie będzie klucz do sukcesu jak i zarazem najtrudniejsza rzecz do wytrenowania. W trakcie biegu mój układ termoregulacji działa zawsze bardzo intensywnie co skutkuje szybkim odwadnianiem się organizmu. Dość powiedzieć ,że po 20 kilometrowym wybieganiu potrafiłem wypocić nawet 3,2l... Mogę się jedynie domyślać jakie straty miałem biegnąc w Berlinie 42 kilometry w dużo szybszym tempie w pełnym słońcu. W swojej karierze biegałem już maratony w wysokich temperaturach startując w Rio De Janeiro czy Paramaribo... Za każdym razem kończyło się to ciężkim KO. W Szklarskiej Porębie testowałem nowe rozwiązania ,które miały pomóc mi w walce z upałem...
Mimo ciężkiego początku przygotowań z każdym tygodniem nabierałem siły i czułem się coraz lepiej. W trakcie zgrupowania w Szklarskiej Porębie udało mi się wykonać kilka naprawdę porządnych treningów takich jak:
- BC3 10km po 3'00"0 na bieżni mechanicznej
- 7x2km po 3'00"-2'57"
- 4x4km po 3'07"-3'02"
- 30km po 3'27"
Czułem się dobrze przygotowany i gotowy do startu. Atmosfera w grupie była bardzo dobra, wspieraliśmy się wzajemnie. Do Berlina dojechaliśmy w piątek, dwa dni przed startem...
Budzik zadzwonił o 6.20. Na szczęście noc była spokojna i czułem się wyspany. Spojrzałem za okno i okazało się ,że wiatr rozwiał chmury z wczorajszego dnia. Zapowiadał się słoneczny i ciepły poranek... Zabrałem się za przygotowywanie napojów, 500ml w każdym bidonie. Zjadłem lekkie śniadanie i dopakowałem plecak. Do strefy startu dotarliśmy na 2 godziny przed startem. W namiocie panowała dobra atmosfera, każdy wiedział już co nas czeka i zaakceptował to. Mieliśmy jeden cel jak i świadomość ,że wcale nie będzie tak łatwo go zrealizować. Po raz pierwszy w historii mistrzostw medal klasyfikacji drużynowej liczył się bowiem do ogólnej klasyfikacji całych mistrzostw. Moja strategia była prosta, zacząć spokojnie i skupić się na klasyfikacji drużynowej. Było to dla mnie bardzo trudne ponieważ wymagało zrezygnowania z indywidualnych aspiracji.
O godzinie 10.00 w grupie 72. zawodników ruszyliśmy na pierwszą pętlę... Słońce dawało się już we znaki. Liderzy ruszyli od razu mocno więc postanowiłem trochę stonować mając na uwadze to co nas czeka. Znalazłem się blisko Mariusza Giżyńskiego oraz Artura Kozłowskiego. Biegliśmy spokojnie w trzeciej grupie. Pierwsze 5km pokonaliśmy w tempie 3'08" więc trochę szybciej od założeń. Zredukowaliśmy tempo do 3'13"/km i tak dobiegliśmy do drugiego punktu kontrolnego. Biegłem z dużą rezerwą kontrolując w pełni bieg. Na czoło wyszedł Ukrainiec Sitkovskyy i podkręcił tempo, dzięki temu kolejną piątkę pokonaliśmy szybciej od czołowej grupy. Robiło się coraz cieplej, na szczęście na każdym punkcie odżywczym do butelki bidonu miałem przyczepioną czapeczkę wypełnioną lodem. Co pięć kilometrów zmieniałem czapeczkę aby cały czas schładzać swój organizm. Inni zawodnicy również stosowali różne rozwiązania aby obniżać temperaturę ciała. Używali aerozoli, lub obwiązywali się bandażami nasączonymi zimną wodą. W dalszym ciągu czułem się bardzo dobrze i wręcz rwałem się do gonienia pierwszej grupy, która biegła zaledwie pół minuty przed nami. Widział to Mariusz ,który cały czas starał się mnie uspokajać i tonować. Serce chciało gonić ale rozsądek podpowiadał aby czekać. Gdzieś w okolicy 18km minęliśmy Blażeja ,który zdecydował się na bieg w pierwszej grupie. Na półmetku zameldowaliśmy się z czasem 1.06'40" czyli bardzo mocnym jak na takie warunki... Nie było już w naszej grupie Artura. Razem z Mariuszem biegliśmy od tego momentu na punktujących pozycjach, mieliśmy w związku z tym świadomość ciążącej na nas odpowiedzialności za wynik drużyny. Po ukończeniu drugiej pętli mocno przyspieszył wspomniany wcześniej Ukrainiec, dołączyłem więc do niego i Etiopczyka reprezentującego Izrael. Byliśmy już na trasie ponad godzinę a temperatura w tym czasie mocno się podniosła. Słońce zaczynało coraz mocniej doskwierać. Na punktach piłem ile byłem w stanie ale zaczynałem pomału czuć deficyt płynów. Dobiegliśmy do 25km utrzymując w dalszym ciągu mocne i równe tempo. Zniknęła niestety lekkość z jaką pokonywałem wcześniejsze kilometry. Wiedziałem ,że byłem dobrze przygotowany do przebiegnięcia maratonu ale okazało się ,że nie byłem wystarczająco przygotowany do warunków w jakich przyszło mi rywalizować. Gdzieś pomiędzy 25 a 30 kilometrem puściłem grupę i mocno zwolniłem. Zacząłem walkę z samym sobą. Ostatnie 12 kilometrów zapamiętam na bardzo długo. Byłem już bardzo mocno odwodniony i nie miałem siły. Biegłem jednak na trzeciej pozycji więc nie było mowy o odpuszczaniu. Zbliżałem się do Henryka, z daleka było widać ,że cierpi równie mocno. Na kilka kilometrów do mety ktoś krzyknął ,że walczymy o trzecie miejsce... Starałem się poderwać ile mogłem, tak aby nie żałować niczego na mecie. Droga między 39km a metą była okupiona niemiłosiernym cierpieniem. Byłem tak wycieńczony ,że bałem się upadku. Wiedziałem ,że jeśli się tak stanie to mogę się już nie podnieść. Na metę wbiegłem ostatkiem sił zajmując 21. miejsce. Za linią czekał na mnie Mariusz. Złapał mnie w pół bo widział ,że czeka mnie bolesny upadek. Leżałem na asfalcie i było mi z tym bardzo dobrze. Nie wyglądałem chyba najlepiej skoro ktoś nagle zadał mi pytanie czy jestem w stanie otworzyć oczy. Kiwnąłem ,że tak ale oczu nie otworzyłem...
Po kilku minutach dotarła do nas informacja o brązowym medalu w drużynie. Opiekunka każe nam iść w miejsce dekoracji... Niedowierzamy ale cieszymy się. Informacja zostaje potwierdzona po raz kolejny, zaczynamy więc cieszyć się jeszcze mocniej i świętować, udzielamy wywiadów ostatkiem sił. W drodze do namiotu dowiadujemy się o piątym miejscu... Czar nagle prysł a radość zastąpił gniew.
Nigdy jeszcze na trasie maratonu nie zostawiłem tyle serca ile na ulicach Berlina. Medalu nie udało się nam zdobyć ale wywalczyliśmy piąte miejsce w Europie! Specjalne podziękowania chciałbym skierować w stronę kibiców ,którzy tak licznie i tak gromko wspierali nas na trasie tego biegu. Było to niesamowite przeżycie!
fot. Marek Biczyk