Mistrz Polski w Maratonie 2021

 

        W grudniu ubiegłego roku bezpośrednio po maratonie w Walencji usiadłem wygodnie w fotelu i zacząłem analizować ostatnie lata swojej kariery. Po jakimś czasie stwierdziłem ,że jeśli mam powalczyć o Igrzyska Olimpijskie to największe szanse będę miał gdy ponownie przejmę stery nad swoim treningiem. Analityczne podejście do tematu pozwoliło mi dość szybko podjąć właściwą decyzję. Przez trzy lata prowadzenia siebie samego (07.2016-05.2019) pobiłem wszystkie uliczne rekordy życiowe prócz tego na dystansie maratonu oraz wywalczyłem kilka tytułów Mistrza Polski jak i Wojskowego Mistrza Świata. Nastała pora aby wytrenować siebie samego do pobicia tej ostatniej życiówki!

 

 

        Przygotowania do 47. Dębno Maratonu rozpocząłem od roztrenowania. Trenując do Walencji wykonywałem ogromny kilometraż sięgający nawet 950km/miesiąc. Organizm musiał odpocząć przed przystąpieniem do kolejnych przygotowań. Trzy tygodnie bez biegania pozwoliły mi odzyskać świeżość i chęć do biegania. Pod koniec grudnia zacząłem realizować pierwsze treningi skupiające się na intensywności tlenowej. Gdy poczułem się gotowy zacząłem pracę nad bazą wytrzymałościowo-siłową. Na warsztat wjechały mocne krosy oraz biegi w strefie mieszanej (tzw. BC2). W połowie stycznia pojechałem na obóz do Brzozy k. Bydgoszczy gdzie z powodu fatalnej pogody musiałem wprowadzić korekty treningowe a treningi tempowe realizować na hali w Toruniu. W połowie lutego wróciłem do Wrocławia i się zaczęło… Przez brak warunków do treningu, czasu na regenerację i duże zmęczenie wywołane licznymi obowiązkami miałem ogromny problem z realizacją planu treningowego… Wielu jednostek treningowych nie kończyłem z powodu przemęczenia. Momentami byłem tak wyczerpany ,że po przebiegnięciu kilkuset metrów wracałem pieszo do domu. Na początku przygotowań obiecałem sobie jedno… Tym razem nie stanę na starcie przemęczony. W konsekwencji tego jak coś na treningu nie grało to przerywałem go i wracałem do domu najkrótszą drogą. Na początku marca rozpocząłem obóz w Warszawie w centrum hipoksji – AirZone. Z hipoksją miałem dobre wspomnienia bo korzystałem kiedyś z namiotu tlenowego i byłem zadowolony z efektów. Po odreagowaniu pobytu we Wrocławiu zacząłem odzyskiwać siły i z treningu na trening biegało się coraz lepiej. Dodatkowo część treningów wykonywałem z kolegami z grupy wojskowej co było motywujące i ułatwiało realizację treningu. Pech mnie jednak do końca nie opuszczał. Podczas jednego z treningów upadłem kolanem na beton i od tego czasu walczyłem z bólem. Część treningów byłem zmuszony skracać. Na koniec zgrupowania wykonałem wraz z kolegami z grupy maratonu sprawdzian na 10km ,który wyszedł bardzo pomyślnie. Odpuszczając świadomie ściganie na ostatnim kilometrze dystans 10km pokonałem w 29’35”. Ten test pozwolił mi uwierzyć w to ,że na maratonie może być dobrze mimo wszystkich komplikacji. Od tego momentu starałem się myśleć wyłącznie pozytywnie. Dwa tygodnie przed maratonem napotkałem niestety kolejne problemy, tym razem się zatrułem! Przez dwa dni ledwo stałem na nogach a o trenowaniu nie było mowy. Wiedziałem ,że na ostatnie tygodnie przed maratonem muszę wyjechać z Wrocławia aby wypocząć. Zadzwoniłem więc do swojej mamy i powiedziałem ,że przyjadę ale mam niestety pewien warunek… Mama musiała dostosować się do mnie w kwestii przygotowywania posiłków. Potrzebowałem gotowania określonych potraw i na określoną godzinę. Odżywianie w takiej konkurencji jak maraton jest bardzo istotnym czynnikiem determinującym sukces, szczególnie bezpośrednio przed startem. Jako profesjonalista musiałem dopilnować ten element. Moja mama się zgodziła choć wiem ,że na pewno w tym momencie przygryzała wargę. Tata po maratonie śmiał się ze mnie ,że mama po moim telefonie przez kilka dni chodziła zła!

 

 

        Przez dwa tygodnie w domu wypocząłem psychicznie i fizycznie… Był czas na trening i na piwko z tatą i bratem przy meczach Ligi Mistrzów. Do Dębna wyruszyłem wraz z Błażejem Brzezińskim. Po dotarciu na miejsce i podjechaniu pod mój ,,hotel” okazało się ,że budynek jest zamknięty. Przez pół godziny próbowałem się dodzwonić do właścicielki ale nieskutecznie. Skwitowałem to tekstem ,że jak człowiek startuje w Polsce to zawsze trzeba być gotowym na przygody… Kiedyś gdy Błażej wygrał Maraton Warszawski to po śniadaniu utknęliśmy w windzie i nie wiedzieliśmy czy zdążymy na start! W każdym razie po pewnym czasie straciliśmy cierpliwość i zaczęliśmy jeździć po wioskach i szukać właścicieli… W końcu znaleźliśmy dom ale dzwonek przy furtce nie działał a za płotem czekał groźny pies. Z opresji uratował nas sąsiad ,którego pies widocznie dobrze znał. Po dwóch godzinach dostałem się do swojego pokoju!

 

 

        Mistrzostwa Polski w Dębnie zgromadziły na starcie bardzo mocną stawkę zawodników z Krystianem Zalewskim na czele. Oprócz naszego rekordzisty w półmaratonie w minimum celowało jeszcze kilku zawodników co zapowiadało ciekawą rywalizację. Bieg mieli prowadzić zawodnicy z Ukrainy w tempie na 1:05:30-1:05:15/półmaraton. Mi to szczerze mówiąc średnio odpowiadało, ponieważ wolałem rozpocząć pierwszą połowę dystansu o pół minuty wolniej a potem się rozpędzać. W tym momencie musiałem się jednak dostosować i podjąć ryzyko. Po starcie zgodnie z planem na czoło wyszli Ukraińcy. Ja ustawiłem się zaraz za nimi, obok mnie biegł Krystian Zalewski. Oprócz nas w grupie byli jeszcze między innymi Mariusz Giżyński, Tomek Grycko, Kamil Karbowiak, Błażej Brzeziński i goście z zagranicy. Biegnąc w tej grupie nie specjalnie interesowałem się co się dzieje za moimi plecami stąd nawet nie wiem kiedy kolejni zawodnicy odpadali z grupy. W połowie dystansu zorientowałem się ,że zostało nas już tylko czterech, nie licząc oczywiście Ukraińców. Bieg był prowadzony dość równo aczkolwiek czasami byłem zmuszony do interwencji ponieważ nadający tempo lekko przesadzali biegnąc pojedyncze kilometry poniżej 3:00. Pewnie między innymi dlatego na półmetku zameldowaliśmy się z czasem 1:04:53. Rozsądek podpowiadał ,że jest za szybko… Optymalizując swoje szanse na Igrzyska powinno być wolniej. Nie poświęcałem jednak swoim rozterkom zbyt wiele czasu bo nic to już by nie zmieniło. Gdzieś po połówce z grupy zaczął odpadać Tomek Grycko… Zostało nas trzech do medali, takie coś zazwyczaj niesie ze sobą pewną ulgę. Dzisiaj jednak cele były jasno określone i medal mnie nie zadowalał. Czułem się bardzo dobrze, czułem się w formie i na tym się koncentrowałem. Tempo 3’05”/km było dla mnie na tyle komfortowe ,że momentami odpływałem i biegłem jak na autopilocie. Biegi rozprowadzane przez Zająców mają to do siebie ,że nie musisz się niczym martwić. Twoim zadaniem jest podążać za prowadzącymi, dbać o odżywianie oraz picie i ewentualnie kontrolować tempo. Jeśli wszystko idzie zgodnie z planem to budzisz się dopiero jak prowadzący zakończą swoje zadanie.

 

 

        Maraton w Dębnie zaczął się dla mnie dopiero po trzydziestym kilometrze. To wtedy Krystian wyprzedził prowadzących i szarpnął starając się od razu urwać całej reszcie. Po chwili wahania zacząłem go gonić i szybko zredukowałem różnicę. W tym momencie musiałem być już skoncentrowanym na biegu bo nie było wiadomo kiedy spodziewać się kolejnych ruchów ze strony rywali. Po przebiegnięciu kilkuset metrów zdałem sobie sprawę ,że aktualne tempo biegu jest zbyt mocne i zredukowałem prędkość. Biegliśmy w tym momencie na czas zdecydowanie lepszy od minimum i podejmowanie ryzyka nie było rozsądne. Pozwoliłem więc dogonić się Kamilowi Karbowiakowi licząc ,że będę mógł z nim współpracować na dalszym etapie biegu. Po chwili dołączył do nas Krystian ,który również zwolnił. Znowu biegliśmy w trójkę. Widząc co się dzieje wiedziałem ,że muszę być przygotowanym na kolejne ataki. Żeby wiedzieć jak się zachować musiałem wiedzieć jakie wyniki padły w równolegle rozgrywanym maratonie w Enschede gdzie biegła dwójka innych maratończyków również aspirujących do Igrzysk. W związku z tym zapytałem trenera Kamila, jadącego przy nim na rowerze, jakie padły tam wyniki. Byłem przekonany ,że skoro nikt dotąd nie podał nam tych czasów to nie wydarzyło się nic szczególnego. Gdy usłyszałem wyniki byłem mocno zaskoczony. Nie rozumiałem dlaczego nikt nam wcześniej tego nie przekazał. W Holandii koledzy nabiegali odpowiednio 2:10:17 i 2:10:23. Przecież to całkowicie zmieniało formę rozgrywania biegu w Dębnie. W tym momencie Mistrzostwa Polski stały się biegiem typowo taktycznym, liczyło się tylko zwycięstwo. Momentalnie porzuciłem myślenie o bezpiecznym dobiegnięciu do mety z minimum i przygotowywałem się na kolejne ataki. Jadący za nami trenerzy Kamila i Krystiana namawiali nas aby biec jeszcze przez jakiś czas razem i współpracować. Wbiegając na ostatnią ośmiokilometrową pętlę zauważyłem ,że Kamil ma kryzys. Krystian również nie wyglądał najlepiej. Postanowiłem wystawić ich na próbę wykonując sprawdzające szarpnięcie. Koledzy dotrzymali mi kroku ale po ich oddechu wyczułem ,że mój atak ich zabolał. Poczułem krew i kilkaset metrów dalej wykonałem kolejne szarpnięcie z tą różnicą ,że tym razem nie zamierzałem na tym poprzestać. Zrealizowałem cel i oderwałem się od rywali. Cały czas budowałem przewagę biegnąc ze świadomością ,że podjąłem ogromne ryzyko. Tak mocny atak na po 35km biegu musi kosztować i na pewno przyjdzie mi za niego zapłacić na późniejszym etapie biegu. Dwa kilometry pod lekki wiatr oraz lekko pod górkę pokonałem w 6’01”. Do mety pozostało mi już tylko pięć kilometrów. Minąłem ostatni nawrót, za nim usytuowany był ostatni punkt odżywczy. Na trasie korzystałem wyłącznie z płynów rezygnując tym samym z żeli. Przed biegiem rozpisałem sobie całe zapotrzebowanie organizmu i równomiernie dodawałem węglowodanów do butelek. Sięgnąłem po ostatni bidon, potrzebowałem tej energii bo mimo zbudowanej przewagi czułem ,że to nie koniec walki. W końcu każdy z nas walczył tutaj o spełnienie marzeń i łatwo się na pewno nie podda. Cztery kilometry przed metą miałem dwanaście sekund przewagi nad Krystianem i czternaście sekund nad Kamilem. Przewaga teoretycznie solidna ale to był maraton a na ostatnich kilometrach tego biegu można stracić dużo więcej. Dodatkowo odczuwałem skutki swojego ataku ,który pochłonął mnóstwo sił. Biegłem na oparach niesiony dopingiem swoich kibiców ,którzy licznie przyjechali do Dębna aby wesprzeć mnie w tym ważnym dla mnie momencie. Dodatkowo wspierali mnie mijani oraz dublowani zawodnicy. Trzy kilometry przed metą zdublowałem dwójkę swoich zawodników, którzy mimo ogromnego zmęczenia nie szczędzili sił na doping. Dla Maćka ten bieg był równie wyjątkowy jak dla mnie bowiem poprawił życiówki z 2:59 na 2:46! Tomek natomiast miał trochę pecha bo kilka kilometrów przed metą potrąciła go karetka jadąca trasą biegu… Na szczęście Tomkowi nic wielkiego się nie stało jeśli zaakceptujemy stratę kilku miesięcy przygotowań do tego biegu... Do mety było już naprawdę blisko ale wiedziałem ,że Kamil się do mnie zbliża i konsekwentnie odrabia straty. Mimo dzielącego nas dystansu słyszałem jak jadący obok niego trener motywuje go do większego wysiłku. Ja toczyłem walkę ze swoim ciałem i głową aby nie zwalniać. Musiałem rozsądnie gospodarować energię bo miałem jej już naprawdę niewiele. W związku z tym pozwoliłem Kamilowi na zredukowanie starty. Jestem przekonany ,że gdybym wtedy za szybko rozpoczął finisz lub na tym etapie przestraszył się zbliżającego się rywala to tego dnia nie przekroczyłbym mety jako pierwszy. Wbiegliśmy do miasta, do mety pozostał już mniej więcej kilometr. Wzdłuż trasy zgromadzonych było coraz więcej kibiców ,którzy mocno dopingowali. W głowie powtarzałem sobie ,że nie mam prawa oddać tego zwycięstwa. Kamil był już naprawdę blisko, słyszałem go i jego trenera coraz wyraźniej. Wyczekałem z finiszem do 500m do mety i ruszyłem ile miałem sił w nogach. Ostatni odcinek pokonałem tempem poniżej 3’00”/km. Na ostatnich 200m przed metą ciało zaczynało odmawiać mi posłuszeństwa. Czułem ,że nie do końca nad nim panuję i zaczynam wykonywać szarpane ruchy. Metę przekroczyłem skrajnie wyczerpany. Wszystko za sprawą kosztownego ataku po 35 kilometrze oraz finiszu do którego zmusił mnie rywal i który spowodował wyczerpanie wszelkich zasobów energetycznych organizmu. Gdyby nie nacisk z jego strony na metę wbiegłbym zapewne kilka sekund później z wysoko uniesionymi rękoma i szerokim uśmiechem na twarzy. Tymczasem za metą padłem na asfalt i nie byłem w stanie z niego wstać przez wiele minut. Leżałem na ziemi, ciało cierpiało a duch się cieszył. W tym momencie myślałem tylko o tym ,że po ponad dwudziestu latach ciężkiego treningu i wyrzeczeń w końcu zrealizowałem swoje marzenie i pojadę na Igrzyska Olimpijskie w Tokio.

 

 

        Mistrzostwa Polski w Dębnie zapisały się w historii polskiego maratonu przede wszystkim ze względu na niespotykany dotąd poziom sportowy. Jeszcze nigdy nie było sytuacji aby wyniki Kamila (2:10:35) i Krystiana (2:10:58) wystarczyły jedynie do zdobycia srebrnego i brązowego medalu. Co więcej na dzień dzisiejszy mamy już pięć wyników lepszych od minimum kwalifikacyjnego na Igrzyska Olimpijskie do Tokio. W związku z tym oraz terminem uzyskiwania minimów kończącym się z dniem 31.05.2021 na oficjalną decyzję o powołaniu na Igrzyska zmuszony jestem poczekać do czerwca. W oczekiwaniu na tę decyzję rozpocząłem już przygotowania do tego startu ,który będzie dla mnie najważniejszą imprezą w życiu!

 

 

Dziękuję za dotarcie do końca tego artykułu. Jeśli tekst się Tobie podobał to będę wdzięczny za udostępnienie go na facebook’u aby dotrzeć do większej ilości czytelników.

 

Fot. Dulny Foto