Brązowy medal Mistrzostw Polski w maratonie!

           Na 26 kilometrze byłem przekonany ,że nie ukończę tego cholernego maratonu! Biegłem na czwartej pozycji w klasyfikacji Mistrzostw Polski, nie miałem kompletnie siły a do tego w twarz wiało niemiłosiernie mocno...  Gdybym wtedy postanowił zejść z trasy to byłaby to bardzo głupia decyzja ponieważ przywiozłem z Warszawy brązowy medal Mistrzostw Polski w maratonie!

 

 

          Część z Was może się zastanawiać jak to się stało ,że tak dobra dyspozycja, jaką miałem we wcześniejszych miesiącach, nie przełożyła się na lepszy wynik podczas 6. Orlen Warsaw Marathon. Otóż prawdą jest powiedzenie ,że maraton nie wybacza najmniejszych błędów. W moich pięciomiesięcznych przygotowaniach trafił się jeden dzień, który zburzył wszystko niczym domek z kart...

 

 

          Przygotowania do tego maratonu rozpocząłem w grudniu, przez cały miesiąc wprowadzając się  spokojnie i nie wykonując żadnych akcentów. Trenowałem we Wrocławiu oraz w rodzinnym domu na Pomorzu. Po prostu biegałem sobie wolno i budowałem pułap tlenowy. W kolejnym miesiącu zacząłem pomału wprowadzać do treningu akcenty, głównie biegi w drugim zakresie pracy. Pojechałem na pierwszy obóz do Spały, gdzie oprócz treningu chodziłem na kriokomorę oraz stosowałem trening uzupełniający. Wkrótce rozpocząłem makrocykl ,który miał za zadanie poprawienie poziomu progu beztlenowego. W trening wszedłem bez najmniejszych problemów. Kolejne jednostki pokazywały ,że w pełni zregenerowałem się po poprzednim sezonie i mogę zacząć trenować mocniej. Pojechałem na kolejne zgrupowanie aby w komfortowych warunkach kontynuować założenia makrocyklu. We Włoszech trenowałem z kolegami z reprezentacji - Henrykiem Szostem i Arturem Kozłowskim. Niestety program treningowy rzadko pozwalał nam się zgrać... Pod koniec zgrupowania czekał mnie ważny sprawdzian formy... półmaraton w Weronie! Efekt był zdumiewający, w samotnym biegu poprawiłem po siedmiu latach swój rekord życiowy w półmaratonie na 1.03'17! W tym momencie dopiero nabrałem apetytu na maraton!

 

 

          Po półmaratonie, zgodnie z założeniami zmieniłem swój trening i rozpocząłem przygotowania pod kątem maratonu. Dopiero teraz zamierzałem zwiększyć objętość do około 200km/tydzień oraz zacząć biegać treningi tempowe na poziomie docelowego tempa maratońskiego. Powodzenie dodatkowo miały zapewnić mi przygotowania w Albuquerque w Stanach Zjednoczonych. Ciężko było mi przekonać żonę aby puściła mnie na trzeci obóz z rzędu ale na szczęście potrafi być wyrozumiała! Bardzo dobrze wspominałem Albuquerue, to właśnie po zgrupowaniu w USA w 2012 roku ustanowiłem swój rekord życiowy w maratonie. Bardzo wielu Polskich maratończyków upodobało sobie to miasto jako idealne miejsce do treningu. Położone na wysokości około 1600m n.p.m. Albuquerque oprócz wysokości proponuje bogate trasy biegowe oraz przyjemny suchy klimat.

 

 

          W swoich wcześniejszych przygotowaniach wielokrotnie miałem takie treningi, po których byłem w stanie stwierdzić ,że jestem już gotowy na maraton... I nie zawsze były to najmocniejsze jednostki treningowe jakie zrealizowałem. Chodzi bardziej o taki stan kiedy zrobi się cholernie mocny trening a ma się wrażenie ,że było się na lekkiej przebieżce... 14. marca powiedziałem sobie ,ze jestem gotowy na maraton i to jeszcze jak! Tego dnia biegałem 3x5km w tempie 3'09"/3'06"/3'06". Na wysokości 1600m jest już co robić...  Na mnie jednak ten trening nie zrobił najmniejszego wrażenia. Spokojnie byłbym w stanie realizować kolejne odcinki. Byłem w siódmym niebie! Dwa dni później nastąpił punkt zwrotny przygotowań... Wszystko za sprawą zatrucia pokarmowego. W jeden dzień straciłem 2,5kg wagi ,której nie byłem w stanie uzupełnić przez kolejne dwa tygodnie. Z trudem realizowałem jakikolwiek trening a o akcentach musiałem zapomnieć na dłużej. Czułem wewnętrznie ,że przegrałem swój maraton... Byłem zniszczony jak po jakimś maratonie w tropikach. W kolejnych tygodniach starałem się realizować trening na mniejszej intensywności z dłuższymi przerwami pomiędzy akcentami. Było ciężko, świeżość oraz swoboda z jaką biegałem do tej pory zniknęły. Teraz każdy mocniejszy trening przypominał walkę o przetrwanie. Starałem się mimo wszystko wierzyć w to ,że zdołam się jakoś odbudować... Wiary starczyło mi do 7ego kilometra Orlen Warsaw Marathon...

 

 

          Tegoroczna edycja Mistrzostw Polski zgromadziła na starcie silną grupę Polaków co zapowiadało emocjonującą walkę do końca. Po starcie uformowała się pierwsza grupa ,w której oprócz mnie biegli Artur Kozłowski oraz Yared Shegumo. Tuż za nami podążali Mariusz Giżyński, Emil Dobrowolski oraz Kamil Jastrzębski. Pogoda tego dnia była na tyle zła ,że postanowiliśmy rozpocząć maraton zdecydowanie wolniej niż pierwotnie. Pierwsze 5km pokonaliśmy po 3'09". Tempo bardzo dobre do tego aby się dogrzać... Przynajmniej w teorii bo nie biegło się wcale jakoś luźno. Na siódmym kilometrze doszło już do mnie ,że coś jest nie tak. Zastanawiałem się czy nie zwolnić i nie zaczekać na drugą grupę. Nie mogłem się jednak pogodzić z tym mentalnie. Wiedziałem ,że byłoby to dla mnie dobre, z drugiej strony oznaczało to pogodzenie się z porażką i rezygnację z walki o tytuł. Nie pogodziłem się z tym więc postanowiłem walczyć do końca. W dalszym ciągu biegliśmy wolno, wolniej niż założyliśmy przed startem. Dodatkowo widziałem ,że nikomu specjalnie nie zależy na mocnym tempie. Cały czas robiły się luki pomiędzy Marokańczykami pełniącymi rolę pacemakerów a resztą grupy. Biegłem z przodu spajając zawodników, kontrolowałem gdzie są pozostali Polacy i odliczałem kolejne kilometry.

 

 

          Pierwsze problemy zaczęły się jeszcze na pierwszej połówce. Nagle zacząłem czuć znajome i charakterystyczne kłucie w boku... Jeszcze kolki mi tutaj brakowało - pomyślałem. Ból zaczął przybierać na sile a ja stopniowo zacząłem tracić kontakt z grupą. Strata się zwiększała a ja ciągle nie mogłem się uporać z bólem. Po pewnym czasie ból zelżał... Peleton jednak uciekł mi na jakieś 80m. Grupa biegła w tym momencie w tempie 3'06"/km więc zniwelowanie około 80m straty z bólem ćmiącym w boku to nic łatwego. Podjąłem decyzję ,że postaram się zniwelować stratę. Pracowałem bardzo mocno i długo ale sukcesywnie zmniejszałem stratę. Musiałem to zrobić, w końcu w tej grupie uciekały medale, a zaraz miał się zacząć trudny odcinek pod wiatr. Bieg w grupie gwarantował ochronę przed tym niepokornym żywiołem. Już na tym etapie było widać ,że część zawodników ma ogromne problemy z utrzymaniem tempa. Gdy grupa się rozciąga a przerwy pomiędzy zawodnikami lekko zwiększają to straty w ludziach są tylko kwestią czasu.

 

 

          W grupie utrzymałem się jeszcze tylko przez pewien czas. Był 22-gi kilometr a ja nie miałem już totalnie siły, w baku pozostały opary. Widziałem ,że Yared biegł z przodu a Artur Kozłowski również zmaga się z problemami. Na początku biegł za mną ale po chwili doszedł mnie, wyprzedził i zaczął zwiększać przewagę. Artur był faworytem tych mistrzostw. Niestety podobnie jak ja miał w Albuquerque problemy jelitowe. Wirus potraktował go pobłażliwie w stosunku do mnie. Okazało się jednak ,że tyle wystarczyło aby zniszczyć i jego formę. Ledwo przekroczyliśmy połowę dystansu a marsz trupów już się rozpoczął! Na 26-ym kilometrze byłem już poza strefą medalową Mistrzostw Polski. Mariusz Giżyński minął mnie po drodze jak furmankę. Dodatkowo wiało w twarz niemiłosiernie. Walka ze ścianą wiatru oraz brak perspektyw sprawiły ,że byłem bardzo bliski podjęcia decyzji o zejściu z trasy. Kontynuowanie wyścigu nie miało dla mnie sensu. Nie zszedłem z trasy między innymi dzięki wsparciu jakie miałem tego dnia na trasie maratonu. Tego dnia wspierała mnie duża grupa kibiców ,którzy przyjechali specjalnie dla mnie aż z Wrocławia. Dodatkowo bardzo dużo otuchy dodawał mi Damian Witkowski ,który tego dnia był moim rowerzystą. Jest to osoba ,która w trakcie zawodów wspiera zawodników z elity podając na punktach odżywczych spersonalizowane napoje.

 

 

          Postanowiłem powalczyć jeszcze trochę i spróbować przyspieszyć. Udało mi się zmusić do przyspieszenia z tempa 3'25" na 3'10"/km. Przy tak porywistym wietrze było to bardzo szybko. Cierpiałem ale przynajmniej zacząłem się przesuwać do przodu! Wkrótce moja decyzja została nagrodzona. W oddali zacząłem obserwować słabnącego Artura Kozłowskiego. Pojawił się cel i nadzieja na medal Mistrzostw Polski. Zagryzłem wargi i zacząłem pracować jeszcze mocniej, szybko niwelowałem przewagę. Po dwóch kilometrach doszedłem Artura ,który w tym momencie zszedł z trasy. Widać było ,że podobnie jak ja przeżywa katusze. Cieszyłem się ,że biegnę na medalowej pozycji, z tyłu głowy zastanawiałem się jednak czy będę w stanie w ogóle dobiec do mety , do której pozostało jeszcze 10km! Zbliżałem się do Mariusza, miałem nadzieję na powtórkę z Maratonu Warszawskiego gdzie dorwałem go na 38km. Sił na pościg starczyło mi jednak jedynie do 35km. Ostatnie siedem kilometrów przebiegłem ciesząc się ,że przy tak ogromnej niedyspozycji udało mi się wyszarpać brązowy medal Mistrzostw Polski. Na metę wpadłem skrajnie wycieńczony...

 

 

          Jednak opłaca się walczyć do końca!

 

fot. www.facebook.com/ORLENMarathon/