BIEG PO ZŁOTY MEDAL...

11.03.2017 w Jeleniej Górze stanąłem na linii startu i wywalczyłem swój piąty tytuł mistrza kraju...tym razem w biegu przełajowym na 4km. W dniu mistrzostw słyszałem wiele zdziwionych głosów mówiących ,,maratończyk na krótkim dystansie? Nie ma szans! ". Ja jednak wiedziałem swoje i pobiegłem po swoje !
DYLEMAT
Długo zastanawiałem się czy wybrać teoretycznie pewniejszy dla siebie długi dystans czy zaryzykować z krótkim. Tydzień wcześniej podczas Dziesiątki Wroactiv pobiegłem jednak na tyle dobrze ,że uwierzyłem w zwycięstwo nad średniodystansowcami na ich dystansie. Dodatkowo dowiedziałem się, że trasa w Jeleniej Górze będzie bardzo trudna...To była informacja ,której potrzebowałem. Zależało mi na zdobyciu tytułu ale również na nie przerywaniu procesu treningowego. Bieg na długim dystansie sprawiłby ,że kolejny tydzień po starcie musiałbym przeznaczyć na regenerację. Ja natomiast chciałem od razu przejść w mocny trening aby szlifować się pod półmaraton w Pradze. Zdecydowałem się zaryzykować i ,,upiec dwie pieczenie na jednym ogniu"
PRZYGOTOWANIE i TAKTYKA
Wierzę ,że psychika ma ogromne znaczenie i często decyduje o tym kto zbiera laury a kto schodzi z trasy ze spuszczoną głową. Dzień przed był dla mnie kluczowy. Siedziałem i słuchałem nastrojowej muzyki, wprowadzałem się w konkretny nastrój po czym zacząłem nad sobą pracować. Przekonywałem siebie ,że jestem w stanie wygrać ten bieg. Wmawiałem sobie to tak długo ,że gdy wychodziłem wieczorem na spacer z psem, to w głowie już wygrałem...byłem tego pewien. Wiedziałem ,że od początku będę szarpał i biegł na urwanie głowy, aż zgubię wszystkich. Wiedziałem ,że po trzech kilometrach będę miał już bezpieczną przewagę nad resztą i nikt nie zdoła mnie dogonić nie ważne jak dobre ma predyspozycje do finiszu. Gdybym został z kimkolwiek na ostatniej prostej przegrałbym z całą pewnością. Skupiałem się na swoim największym rywalu, którym był Mateusz Demczyszak, obrońca tytułu i wielokrotny Mistrz Polski na krótkim dystansie. Wiedziałem ,że po trzech kilometrach muszę mieć nad nim 10 sekund przewagi...Zadanie trudne ale wykonalne!
START
Starter wystrzelił a ja ruszyłem ile sił w nogach...Po dwustu metrach był zakręt i zwężenie, chciałem dobiec do tego miejsca pierwszy aby nie przebijać się potem przez grupę. Mimo ,że ruszyłem ,,z kopyta" to oni byli szybsi...Nic w sumie dziwnego, maratończyk ma swoje ograniczenia! Zamknęli mnie a ja mozolnie walczyłem o wysforowanie się na przód grupy. Nie miałem czasu do stracenia, musiałem pracować na siebie. Zawodnik z RKS na plecach łokciował się ze mną i popychał, zapamiętałem go sobie...W końcu udało mi się przebić i prowadziłem. Wreszcie mogłem się rozpędzić mimo ,że pierwszy kilometr był prawie cały pod górkę! Nadawałem tempo i zacząłem wprowadzać taktykę w życie. Po chwili zacząłem słyszeć ,że grupa się naciąga i rozrywa. Moje tempo próbował utrzymać jedynie nie kto inny jak Mateusz Demczyszak, reszta została trochę z tyłu. Do zamknięcia pierwszej pętli z dwóch został nam kilometr z górki. Ruszyłem ile sił w nogach nie zważając na bardzo nierówny teren i ryzyko wywrotki. Ten szaleńczy bieg sprawił ,że zacząłem odrywać się od Mateusza. Biegłem trochę jak w amoku, bardzo skupiony i pewny siebie. Moja taktyka była ryzykowna ponieważ mogłem ,,zalać się kwasem" i zgasnąć jak świeczka. Mimo wszystko ryzyko było konieczne. Wbiegłem na drugą pętle z przewagą. Kibice dopingowali a ja czułem się fantastycznie, to był mój dzień. Podbiegł wchodził w nogi, mięśnie paliły. Szczyt był coraz bliżej. Gdy tam dotarłem okazało się ,że mam swoje 10 sekund przewagi po trzech kilometrach! Zbiegałem już ostrożnie, teren był naprawdę nierówny, wiedziałem ,że nikt już nie odbierze mi zwycięstwa. Czułem się fantastycznie.
EPILOG
Jako młody zawodnik miałem szczęście trafić pod skrzydła wspaniałego szkoleniowca Eugeniusza Markowicza. Złoty człowiek o dobrym sercu, najlepszy trener jakiego znam. Trenując z trenerem Markowiczem osiągaliśmy wiele sukcesów, nie udało się nam jednak sięgnąć po upragnione złoto. Miałem wrażenie ,że trener pragnął tego tak samo jak ja. Patrzyliśmy wielokrotnie z zazdrością jak trener zwycięskiego zawodnika wiesza swojemu podopiecznemu upragniony złoty medal na szyi. W sobotę po wielu latach od zakończenia naszej współpracy spotkaliśmy się w Jeleniej Górze...Trener Markowicz przyjechał z ,,młodym narybkiem", a ja dokonałem tego o czym wspólnie zawsze marzyliśmy. Nie wyobrażałem sobie aby ktoś inny mógł zawiesić ten złoty medal na mojej szyi. Dziękuję trenerze za ukształtowanie mnie jako zawodnika. Wszystkie moje sukcesy to zasługa trenera!
Fotografia - Monika Pieczka Photography