Życiówka w półmaratonie - 1.03'17"

               Rekordy życiowe to coś co bardzo mocno motywuje mnie do ciężkiej pracy... Satysfakcja z ich pobicia jest dla mnie za każdym razem paliwem, na którym pracuję przez kilka kolejnych miesięcy ze zdwojoną mocą. Gdy to paliwo się kończy, nakręcam się pragnieniem pobicia kolejnego rekordu. Jadąc do Werony na Giulietta and Romeo Halfmarathon chciałem ponownie poczuć tę radość, wynikająca ze zrobienia kroku naprzód, przesunięcia granic swoich możliwości. Gdy stałem na linii startu czułem się gotowy, byłem spokojny i czekałem na strzał...

 

 

 

               Start w Weronie był dla mnie sprawdzianem po przepracowaniu drugiego makrocyklu treningowego w przygotowaniach do Orlen Warsaw Marathon. Wspomniany makrocykl złożony był z trzech bardzo ciężkich tygodni treningowych, które na szczęście udało mi się przeżyć! Tydzień przed startem wykonałem jeszcze bardzo mocną jednostkę treningową składającą się z czterech, trzykilometrowych odcinków ,które pokonałem kolejno w 8'53"/8'53"/8'51"/8'49". Trening ten mimo dużego stopnia trudności udało mi się zrobić ze spora rezerwą. Byłem optymistycznie nastawiony oraz pełen entuzjazmu. Do Werony jechałem z Rzymu gdzie trenowałem od początku miesiąca. Większość treningów wykonywałem na jednostce wojskowej, w której jestem zakwaterowany oraz w pobliskich lasach. Mimo bardzo słabych warunków socjalnych jest to jedno z moich ulubionych miejsc. Zaraz po przylocie do Werony zabrano mnie na prezentację elity gdzie poznałem swoich głównych rywali...

 

 

 

               Kryzys biegowy w Europie spowodował ,że prawie wszystkie mocne biegi na naszym kontynencie wyglądają tak samo... Przyjeżdża kilkuosobowa grupka Kenijczyków będąca absolutnie poza zasięgiem reszty oraz kilku zawodników z danego kraju mocno odbiegających poziomem. Jest to o tyle problematyczne ,że zawodnicy na poziomie 62-63', których w Europie jest garstka, nie mają z kim rywalizować w trakcie biegu. Powodów takiego stanu rzeczy jest kilka ale jest to temat na oddzielny artykuł... Wydawało się ,że tym razem będę miał jednak szczęście ponieważ jeden z Kenijczyków deklarował bieg na 1.03'. Jak się później z rozmowy okazało zawodnik ten przygotowuje się do prowadzenia maratonu w Hannoverze ,gdzie startuje Henryk Szost!

              

 

 

               Przed startem byłem zaskakująco spokojny. Nie stresowałem się czekającym mnie sprawdzianem ani wysiłkiem. Planowałem rozpocząć bieg w tempie 2'58"-3'00"/km. Po strzale startera wyruszyliśmy na ulice Werony! Z linii startu ruszyłem jako pierwszy, po chwili zaczęli wyprzedzać mnie Kenijczycy ,których nie zamierzałem się trzymać. Po dwóch kilometrach przestałem słyszeć za sobą kroki podążających za mną Włochów. Kenijczyka, który ma być zającem Henryka Szosta w Hannoverze, już nie było! Zrozumiałem ,że muszę radzić sobie sam i nie mam co liczyć na pomoc innych zawodników. Trasa prowadziła wokół głównych atrakcji miasta, dla większości uczestników była to na pewno duża zaleta. Dla mnie oznaczało to bieg z dużą ilością zakrętów oraz kostki brukowej. Profil trasy był pofałdowany ale póki co bez ciężkich podbiegów. Pierwsze pięć kilometrów pokonałem bez większego trudu w 14'57". Postanowiłem przyspieszyć ponieważ czułem się bardzo dobrze. Jeśli miałem dać sobie szansę na ,,połamanie" 63' to musiałem zacząć przyspieszać. Przed biegiem liczyłem na rekord życiowy a po cichu właśnie na połamanie tej bariery... Kenijczycy przede mną biegli w tym momencie na czas poniżej 60'. nie miałem z nimi kontaktu, podobnie było z zawodnikami za moimi plecami. Jedyną zaletą tego była możliwość samodzielnego dysponowania tempem. Znacznik 10 kilometra przekroczyłem w czasie 29'45". Ucieszyłem się ponieważ biegłem w tym momencie na wynik 62'50", a do tego miałem jeszcze bardzo dużo siły w nogach. Zauważyłem dodatkowo ,że dwójka Kenijczyków nie wytrzymała morderczego tempa i zdecydowanie zwolniła. Miałem nadzieję, że dojdę zawodnika przed sobą i uda mi się go przytrzymać. Trzecia piątka była zdecydowanie najcięższym fragmentem trasy. Dwa krótkie lecz strome podbiegi sprawiły ,że zacząłem odczuwać pomału zmęczenie. Dodatkowo jak na złość Kenijczyk ,którego udało mi się dojść na jakieś 100m ,,odżył" i zaczął utrzymywać dzielący nas dystans. 15kę pokonałem w 44'50", ostatnią 5kę pokonałem w tempie 3'01"... Brakowało mi rywala ,który zmotywowałby mnie do utrzymania mocnego tempa na tym trudnym odcinku trasy. Czułem się dobrze ale samotna walka kosztowała mnie dużo energii. W dalszym ciągu miałem jeszcze szansę na ustanowienie rekordu życiowego ,który nabiegałem w Kościanie w 2011 roku. Myśl o życiówce mocno mnie motywowała. Na ostatnie 6 kilometrów wbiegliśmy na stare miasto... Widoki były piękne ale ilość zakrętów oraz kostki brukowej jakby się podwoiła. 18ty i 19ty kilometr przebiegłem po 3'04", za wolno !!! Ostatnie dwa kilometry przebiegłem mocno walcząc ze zmęczonymi mięśniami. 20km w 60'00", będzie życiówka! Tak pomyślałem wbiegając na finiszowy kilometr, który pokonałem w 2'59"... Linię mety przekroczyłem na piątej pozycji w czasie 63'17".

 

 

 

               Półmaraton Romea i Julii w Weronie był dla mnie nie tylko sprawdzianem dyspozycji. Był to dla mnie również sprawdzian silnej woli. Doprowadzenie siebie do tak dużego zmęczenia nie mając bezpośrednich rywali na prawie całej długości trasy jest czymś bardzo trudnym. Osiągnięty przeze mnie wynik jest kolejnym rekordem życiowym, po zeszłorocznym wyniku na 10km, osiągniętym w krótkim czasie gdy zacząłem trenować siebie samego. Jest to dla mnie powód do dodatkowej dumy. Jest to również 17ty wynik w historii polskiego półmaratonu. Jestem bardzo szczęśliwy z uzyskanego wyniku jak i świadomy ,że tego dnia byłem przygotowany na jeszcze szybsze bieganie...